Czy jestem na to gotowa?
Wyjmuję z głowy pęk kolorowych włosów.
A czy można być niegotowym na coś, co jest nieuniknione?
Za kilka dni zrobię to i zrzucę z głowy resztę kosmyków, które mi zostały.
Nie boję się tego, co będzie dalej, bo odrosną. Boję się pierwszego wejrzenia na siebie bez włosów.
Wyjmuję z głowy pęk kolorowych włosów.
A czy można być niegotowym na coś, co jest nieuniknione?
Za kilka dni zrobię to i zrzucę z głowy resztę kosmyków, które mi zostały.
Nie boję się tego, co będzie dalej, bo odrosną. Boję się pierwszego wejrzenia na siebie bez włosów.
Jako małe dziecko byłam blondynką, chudą blondynką z grzywką i wielką diastemą - jakby tak pozostało do dziś, widniałabym na niejednym billboardzie w Londynie.
Przyszedł czas się zbuntować. Glany, czarne ciuchy i długie ciemne włosy, czekoladowe szamponetki, prostownice i lokówki. Przygodę z włosami na gumę rozpoczęłam w liceum. Od tamtej pory jest krótko. Krótko i kolorowo. Kochałam czerwienie, wiśnie, miedzie... Na studniówkę wybrałam truskawkowy szampan. Do tej pory słyszę, że ten kolor nie był moim najlepszym.
Marzyłam już wtedy o białym Sztokholmie... Nazwa farby wiązała się z moją przyszłością, czego jeszcze wtedy nie wiedziałam. Kilka razy obeszłam się smakiem, dopóki Sztokholm rzeczywiście nie potargał moich włosów skandynawskim wiatrem... Wraz z polskim śniegiem pojawił się polski blond... Wymarzony blond!
A potem zaszalałam i właściwie od tamtej pory włosy są jednym z moich znaków rozpoznawczych. Studencki róż, fantazyjny granat na premierę płyty, syrenka, następnie fiolet, który fruwa na teledysku i poszedł do telewizji, w międzyczasie przemknął żółty neon z różem i szarością, a na koniec zimny brąz z niebieskim i turkusem... Były piękne, kocham niebieski. Ewelina jak zwykle się spisała.
Jak w życiu, nie ma nic na zawsze. Kolor, po długim czasie spłowiał w zieleń, a ja tę zieleń teraz trzymam w ręce.
Zdrowie jest najważniejsze.
I tak są już trochę zniszczone.
Przyjaciółki polują na piękne chusty i czapki dla mnie. :) moje anioły i poprawiacze humoru.
Jakoś to przetrwam.
Przyszedł czas się zbuntować. Glany, czarne ciuchy i długie ciemne włosy, czekoladowe szamponetki, prostownice i lokówki. Przygodę z włosami na gumę rozpoczęłam w liceum. Od tamtej pory jest krótko. Krótko i kolorowo. Kochałam czerwienie, wiśnie, miedzie... Na studniówkę wybrałam truskawkowy szampan. Do tej pory słyszę, że ten kolor nie był moim najlepszym.
Marzyłam już wtedy o białym Sztokholmie... Nazwa farby wiązała się z moją przyszłością, czego jeszcze wtedy nie wiedziałam. Kilka razy obeszłam się smakiem, dopóki Sztokholm rzeczywiście nie potargał moich włosów skandynawskim wiatrem... Wraz z polskim śniegiem pojawił się polski blond... Wymarzony blond!
A potem zaszalałam i właściwie od tamtej pory włosy są jednym z moich znaków rozpoznawczych. Studencki róż, fantazyjny granat na premierę płyty, syrenka, następnie fiolet, który fruwa na teledysku i poszedł do telewizji, w międzyczasie przemknął żółty neon z różem i szarością, a na koniec zimny brąz z niebieskim i turkusem... Były piękne, kocham niebieski. Ewelina jak zwykle się spisała.
Jak w życiu, nie ma nic na zawsze. Kolor, po długim czasie spłowiał w zieleń, a ja tę zieleń teraz trzymam w ręce.
Zdrowie jest najważniejsze.
I tak są już trochę zniszczone.
Przyjaciółki polują na piękne chusty i czapki dla mnie. :) moje anioły i poprawiacze humoru.
Jakoś to przetrwam.
Od pewnego czasu wzbraniam się trochę od słabości. Nie dopuszczam do siebie smutku, łez. Jednak wiadomo, nie da się tak do końca... Nie można.
Do tej pory byłam chodzącą emocją, a ostatnio wręcz denerwuję się czasem na siebie, jak zaczynam to przeżywać.
No ale nie popadam też w przesadę. Nie trzymam tego kurczowo w sobie. Mówię krótko o tym, co mi siedzi w głowie, a potem ucinam temat. Piszę tekst i czytam książkę, żeby wkręcić się w inny klimat. To jest mój złoty środek.
Nie warto trzymać w sobie emocji i łez. Więc daję sobie teraz chwilę na taką wrażliwość na siebie, a potem idę dalej. Do przodu. Zęby mi na szczęście nie wypadną, więc uśmiecham się dużo :-)
Do tej pory byłam chodzącą emocją, a ostatnio wręcz denerwuję się czasem na siebie, jak zaczynam to przeżywać.
No ale nie popadam też w przesadę. Nie trzymam tego kurczowo w sobie. Mówię krótko o tym, co mi siedzi w głowie, a potem ucinam temat. Piszę tekst i czytam książkę, żeby wkręcić się w inny klimat. To jest mój złoty środek.
Nie warto trzymać w sobie emocji i łez. Więc daję sobie teraz chwilę na taką wrażliwość na siebie, a potem idę dalej. Do przodu. Zęby mi na szczęście nie wypadną, więc uśmiecham się dużo :-)
I żeby tylko nie dać zmiażdżyć się kolosom
Gorgonom nie dać się wzrokiem obrócić w kamień
Czytam. I jem naleśniki.