It all comes and goes
All these woes
All these woes
Pisanie
miało być moją terapią i dzięki temu, ten spacer po linie do
pewnego momentu wychodził mi całkiem nieźle. Później na chwilę
odstawiłam klawiaturę na rzecz normalnego życia. Zorientowałam
się, że mogę mimo wszystko zwyczajnie żyć, jak zdrowy człowiek.
Z kilkoma oczywistymi ograniczeniami. Zachłysnęłam się swoimi
możliwościami zwalczania choroby w szybkim tempie i nowymi,
rysującymi się perspektywami na pochorobową przyszłość.
Podeszłam do gorącego kotła i zaczęłam mieszać. Planować, że
w wakacje pójdę na warsztaty, a pod koniec lata wybiorę się na
wczasy i zabiorę kilka osób. Daty zaczęły się coraz bardziej
zaznaczać w kalendarzu, a ja zaczęłam czuć coraz większą
presję, że mogłabym nie zdążyć. Przez chwilę wydawało mi się,
że jeśli tak bardzo będę wizualizować sobie przyszłość, nie
zważając na chorobę, szybciej uda mi się ją pokonać. Nic z tych
rzeczy. Usuwanie horkruksów z mojego życia idzie swoim torem.
Oprócz posłuszeństwa, pokory i cierpliwości, nie mogę nic
zrobić.
Dałam
się ponieść wybiegającym myślom i sparzyłam się. Podczas pracy
nad sobą, „zajrzałam do szafki ze słodyczami”. Uległam tej
presji, psując wewnętrzną barierę. Nie potrafię już hamować
smutku i płaczu. Dzisiaj jeszcze nie płakałam. To naprawdę
sukces.
Jest
mi bardzo ciężko. Czuję się, jak pięć minut przed dzwonkiem,
ale nie wiem czy nie będę musiała zostać po lekcji.
Już
prawie, ale jeszcze nie.
Mam
już dosyć bólu, chemii, złego samopoczucia i złych wyników.
Chcę normalnie żyć. Wiem, że to na szczęście kiedyś nastąpi,
ale nie mogę znieść myśli, że nadal jestem z tym wszystkim w
czarnej... gęstwinie.
Tylko
w domu potrafię cieszyć się z każdego dnia. I tylko do momentu,
gdy nie muszę wybierać piżam, które trzeba spakować. A jeszcze
gorzej, jeśli tę piżamę trzeba założyć znienacka, bo wyniki
spadły do najniższych granic. Wtedy, granice psychiczne też się
zacierają i daję się ponieść. Do bólu głowy, do ostatka sił,
aż mi zabraknie łez.
Dociągnę
do końca. Wiem o tym. Tylko teraz w trakcie tej kamienistej i
trudnej drogi mam przed sobą szlaban z baranami, muszę poczekać,
aż przejdą.
Żeby
skupić się wreszcie na tym co jest teraz, będę nadrabiać
zaległości cofając się w najbliższą przeszłość, która jak
tak pomyślę, jest w miarę pozytywna i powinna dać mi siłę do
dalszej walki.
Bo
jest o co walczyć. I niestety jest jeszcze z czym walczyć...
Ale
to nie przeziębienie. To walka O ŻYCIE.