piątek, 1 lipca 2016

Powrót z plastikowym korkiem po przeszczepie na pamiątkę

angus & julia stone - paper aeroplane


Nie jestem jakąś wielką fanką piłki nożnej, ale jeśli gramy w biało - czerwonych barwach reprezentując nasz kraj w zmaganiach międzynarodowych, zawsze jest to dla mnie wielkie przeżycie. Tak jak i wczoraj. Nie wolno mi się denerwować, ale do tej pory czuję te emocje. Jest mi ciężko, bo widzę ich smutne twarze, zawiedzionego, smutnego Kubę Błaszczykowskiego i płaczącego, obwiniającego się Fabiańskiego. Jestem dumna, że grali tak pięknie i zaszli tak daleko, ale szkoda mi ich jako ludzi. Ciężko jest przyjąć do wiadomości, nie porażkę, bo moim zdaniem jej nie ponieśli, ale przegraną. W piłce i w chorobie. Tylko w chorobie płaczą już tylko kibice. Kończąc temat piłki, na jesieni MŚ. Zobaczymy, jak to się potoczy.

Można powiedzieć, że najgorsze już za mną. Spędziłam pięć tygodni w szpitalu, przeszłam pięciodniową mega chemię i pierwszy (mam nadzieję, że ostatni) przeszczep w życiu. Przeszczep komórek macierzystych. 
Bywało różnie. Starałam się przed wyjazdem jak najbardziej naładować pozytywem i energią. Bywały jednak chwile, gdy zwyczajnie miałam dość. Chciałam być już w domu, wrócić do normalnego życia, do rodziny. Wydaje mi się to już takie zwyczajne. Jestem człowiekiem, jestem bardzo wrażliwa, akceptuję to.
Minął miesiąc. Na odchodne usłyszałam, że dojrzałam.
Wystarczyło mi dziewięć miesięcy, żeby przewrócić swoje życie i namieszać w swojej głowie. Przyrządzić coś dobrego.
Jesień będzie czasem ostatecznych decyzji. Rehabilitacja, czy może jeszcze radioterapia. Na razie czekają mnie wakacje, czyli cotygodniowe kontrole, pochłanianie leków, leżenie w domu przez miesiąc i wizyta lekarska po sierpniowych, Letnich Warsztatach Bluesowych w Puławach, bo wszystko wskazuję na to, że będę mogła wziąć w nich udział. Na to czekam najbardziej.
To tak, jakby ktoś oddał mi wreszcie struny głosowe i powiedział – proszę, używaj mądrze.
Co do samego powrotu do domu, cudownie jest wrócić do mamy, brata, psa, do moich książek, łóżka, ogólnie domowego ogniska, ale jeszcze dziwnie się czuję. Trudno mi się przyzwyczaić. W pierwszej kolejności, zrobiłam to, co uwielbiam, czyli przesegregowałam sobie wszystkie swoje rzeczy. Pozbyłam się przedmiotów, które przestały mieć dla mnie jakieś znaczenie. Robię to zazwyczaj, żeby zamknąć stary i rozpocząć nowy rozdział. Jest to dla mnie ważne. Nie lubię gromadzić „śmieci”, lubię czystą sytuację zarówno w rzeczach, jak i w relacjach między ludźmi (w tym przypadku, niestety nie zawsze jest to możliwe).
Jednak nadal nie udeptałam tego swojego miejsca i jakoś nie mogę zwinąć się wygodnie w kulkę. Muszę dać sobie jeszcze czas, zaaklimatyzować się od nowa. Ważne, że wszystko idzie do przodu, że idę na warsztaty i powracam do śpiewania.
Druga płyta sama się nie zrobi.



1 komentarz: