Łatwiej
zaplanować sobie wielkie kroki, ale już ciężej je zrobić. Na
duży sukces składa się przecież kilka mniejszych, a my mimo
wszystko wolimy wyznaczyć sobie ten duży cel jako priorytet, a
potem rozczarowujemy się, bo nie jesteśmy w stanie go osiągnąć.
To znaczy, ja tak mam.
Z
resztą, każdy z nas ma jakieś cele w życiu - schudnąć, zdać
ważny egzamin, poprawić swój sen czy np. przetrwać czas w
szpitalu.
Zaczęłam
tworzyć ten wpis jakiś czas temu i na początku twierdziłam, że
trzy tygodnie to dużo, tym bardziej miesiąc i więcej. Ta myśl
mnie frustrowała. Bałam się przyszłości. Wyobrażałam sobie te
godziny powolnie spływające po zegarze przy szpitalnym łóżku.
Po
kolejnej chemii lekarze zaproponowali przeszczep komórek
macierzystych, ponieważ wynik PET wciąż pokazuje jeszcze
świecącego od izotopu, aktywnego chłoniaka. Gdy dotarło do mnie,
że ten pomysł za kilka dni wchodzi w życie, zdębiałam.
Skrzywiłam się i zamilkłam. Przeszczep brzmi groźnie, dziwnie,
obco. Bałam się jeszcze bardziej, gdy wytłumaczono mi, na czym to
polega i w jakich warunkach przyjdzie mi się znajdować. Czasami
lepiej jest wiedzieć mniej - pomyślałam. Ale nic.
Przeszłam
już tyle, przejdę i to.
Nowy,
inny szpital, nowi lekarze, środowisko...
Trzy
tygodnie wydawały się dla mnie wiecznością. Zastosowałam się
więc, do systemu małych kroków.
Łatwiej
jest schudnąć trzy kilo niż dwadzieścia, przerabiać trzy tematy
dziennie, niż trzydzieści przed samym egzaminem. Łatwiej jest też
założyć sobie przetrwanie dnia, niż dwóch miesięcy. Przetrwać
jeden dzień, potem kolejny jeden dzień i następny. To pomaga też
skupić się na tym, co jest tu i teraz.
Tak
zleciały mi trzy tygodnie w szpitalu, chemia, pobieranie komórek i
transfuzja krwi. Zjednałam sobie pielęgniarki, salowe i lekarzy,
księdza i psychologa, który na takim oddziale, no i dla takiej
gadatliwej osoby jak ja, jest naprawdę konieczny. To również
sprawiło, że dni biegły szybciej i w przyjemnej atmosferze. Co
więcej, tam można było sobie pośpiewać, bo sale są dwudrzwiowe
(wejście do śluzy i do sali). Na odchodne zaśpiewałam pani doktor
prowadzącej. Wzruszyła się tak jak ja, gdy śpiewam tekst tej
piosenki:
To,
co mam
To radość najpiękniejszych lat
To, co mam
To serce, które jeszcze na wszystko stać
To, co mam
To młodość, której nie potrafię kryć
To wiara, że
Naprawdę umiem żyć.
To radość najpiękniejszych lat
To, co mam
To serce, które jeszcze na wszystko stać
To, co mam
To młodość, której nie potrafię kryć
To wiara, że
Naprawdę umiem żyć.
Ten
refren dzwoni mi w głowie odkąd zachorowałam.
Pamiętam
jeszcze jedną taką noc. Leżę na łóżku szpitalnym zapatrzona w
książkę i telefon jednocześnie. Nagle na ekranie wyskakuje mi
dymek z wiadomością... Otworzyłam rozmowę i przeczytałam
godność: Nosowska Katarzyna... Pierwsza myśl – jest dużo
dziewczyn, które tak się nazywają, nawet jedną znam osobiście,
może to jakaś koleżanka, ale patrzę dalej. Zdjęcie w kółku.
Klikam i nagle oblewa mnie dreszcz adrenaliny, jak wtedy po
przeciwciałach. Kobieta, która od bardzo dawna niezwykle mnie
inspiruje, urzeka i wzbudza niesamowite emocje za każdym razem, gdy
ją słyszę, czy to w słuchawkach, czy (szczególnie) na
koncertach. Kasia, TA Kasia. Mój mózg załapał po dłuższej
chwili, że to ona. Ogarnęło mnie wzruszenie, radość, wszystko
naraz. Gdy emocje delikatnie opadły zamieniłyśmy kilka ciepłych
słów oraz pozdrowień. Kasia wysłała mi najnowszą płytę
swojego zespołu i dała mi energię, która wyprodukowała komórki
na trzy przeszczepy, nie tylko na jeden.
W
skrócie – produkcja i zbieranie komórek polega na podaniu chemii,
żeby wyniszczyć nowotwór, ale również komórki pływające w
szpiku. Potem następuje stopniowe obniżenie odporności, po czym
podaje się tzw. czynnik wzrostu. W ciągu kilku dni powstają w
szpiku nowe komórki, które muszą się wyprodukować w tak dużej
ilości, aby mogły przedostać się do krwiobiegu. W momencie
najwyższej liczby komórek we krwi, następuje ich zebranie. Potem
płyn z komórkami zostaje zamrożony i czeka na mnie miesiąc, żebym
ja mogła się odpowiednio dobrze zregenerować.
Miesiąc
mija co oznacza, że lada dzień wybieram się na kolejny bój z
nowotworem, czyli tzw. megachemię i przeszczep. Po czterech
tygodniach czeka mnie następne kilka tygodni regeneracji w domowych,
lecz szczególnie rygorystycznych warunkach.
Już
nie patrzę na to przez pryzmat miesięcy i długiego czasu. Idę do
ludzi, których lubię, w środowisko, które znam. Ważne jest dla
mnie, aby fizycznie to wszystko wytrzymać. Psychicznie wręcz nie
sposób być słabym mając takie wsparcie wokół siebie. Chociaż
im bliżej tego wyjazdu, tym więcej słyszę też złych rzeczy np.
że megachemia jest bardzo trudna do przeżycia, że to najgorsze
czego można doświadczyć, słyszę o wielu powikłaniach po
przeszczepie i że choroba w niektórych przypadkach wraca po kilku
latach. Mimo wszystko najważniejsze jest dla mnie to, co teraz i
żeby jak najlepiej się (tym bardziej) przygotować do tej drogi.