poniedziałek, 23 maja 2016

Mniejsze kroki są lepsze niż szpagaty z zaskoczenia

hey - prędko, prędzej


Łatwiej zaplanować sobie wielkie kroki, ale już ciężej je zrobić. Na duży sukces składa się przecież kilka mniejszych, a my mimo wszystko wolimy wyznaczyć sobie ten duży cel jako priorytet, a potem rozczarowujemy się, bo nie jesteśmy w stanie go osiągnąć. To znaczy, ja tak mam.
Z resztą, każdy z nas ma jakieś cele w życiu - schudnąć, zdać ważny egzamin, poprawić swój sen czy np. przetrwać czas w szpitalu.
Zaczęłam tworzyć ten wpis jakiś czas temu i na początku twierdziłam, że trzy tygodnie to dużo, tym bardziej miesiąc i więcej. Ta myśl mnie frustrowała. Bałam się przyszłości. Wyobrażałam sobie te godziny powolnie spływające po zegarze przy szpitalnym łóżku.
Po kolejnej chemii lekarze zaproponowali przeszczep komórek macierzystych, ponieważ wynik PET wciąż pokazuje jeszcze świecącego od izotopu, aktywnego chłoniaka. Gdy dotarło do mnie, że ten pomysł za kilka dni wchodzi w życie, zdębiałam. Skrzywiłam się i zamilkłam. Przeszczep brzmi groźnie, dziwnie, obco. Bałam się jeszcze bardziej, gdy wytłumaczono mi, na czym to polega i w jakich warunkach przyjdzie mi się znajdować. Czasami lepiej jest wiedzieć mniej - pomyślałam. Ale nic. 
Przeszłam już tyle, przejdę i to.
Nowy, inny szpital, nowi lekarze, środowisko...
Trzy tygodnie wydawały się dla mnie wiecznością. Zastosowałam się więc, do systemu małych kroków.
Łatwiej jest schudnąć trzy kilo niż dwadzieścia, przerabiać trzy tematy dziennie, niż trzydzieści przed samym egzaminem. Łatwiej jest też założyć sobie przetrwanie dnia, niż dwóch miesięcy. Przetrwać jeden dzień, potem kolejny jeden dzień i następny. To pomaga też skupić się na tym, co jest tu i teraz.
Tak zleciały mi trzy tygodnie w szpitalu, chemia, pobieranie komórek i transfuzja krwi. Zjednałam sobie pielęgniarki, salowe i lekarzy, księdza i psychologa, który na takim oddziale, no i dla takiej gadatliwej osoby jak ja, jest naprawdę konieczny. To również sprawiło, że dni biegły szybciej i w przyjemnej atmosferze. Co więcej, tam można było sobie pośpiewać, bo sale są dwudrzwiowe (wejście do śluzy i do sali). Na odchodne zaśpiewałam pani doktor prowadzącej. Wzruszyła się tak jak ja, gdy śpiewam tekst tej piosenki:
To, co mam
To radość najpiękniejszych lat
To, co mam
To serce, które jeszcze na wszystko stać
To, co mam
To młodość, której nie potrafię kryć
To wiara, że
Naprawdę umiem żyć.
Ten refren dzwoni mi w głowie odkąd zachorowałam.
Pamiętam jeszcze jedną taką noc. Leżę na łóżku szpitalnym zapatrzona w książkę i telefon jednocześnie. Nagle na ekranie wyskakuje mi dymek z wiadomością... Otworzyłam rozmowę i przeczytałam godność: Nosowska Katarzyna... Pierwsza myśl – jest dużo dziewczyn, które tak się nazywają, nawet jedną znam osobiście, może to jakaś koleżanka, ale patrzę dalej. Zdjęcie w kółku. Klikam i nagle oblewa mnie dreszcz adrenaliny, jak wtedy po przeciwciałach. Kobieta, która od bardzo dawna niezwykle mnie inspiruje, urzeka i wzbudza niesamowite emocje za każdym razem, gdy ją słyszę, czy to w słuchawkach, czy (szczególnie) na koncertach. Kasia, TA Kasia. Mój mózg załapał po dłuższej chwili, że to ona. Ogarnęło mnie wzruszenie, radość, wszystko naraz. Gdy emocje delikatnie opadły zamieniłyśmy kilka ciepłych słów oraz pozdrowień. Kasia wysłała mi najnowszą płytę swojego zespołu i dała mi energię, która wyprodukowała komórki na trzy przeszczepy, nie tylko na jeden.
W skrócie – produkcja i zbieranie komórek polega na podaniu chemii, żeby wyniszczyć nowotwór, ale również komórki pływające w szpiku. Potem następuje stopniowe obniżenie odporności, po czym podaje się tzw. czynnik wzrostu. W ciągu kilku dni powstają w szpiku nowe komórki, które muszą się wyprodukować w tak dużej ilości, aby mogły przedostać się do krwiobiegu. W momencie najwyższej liczby komórek we krwi, następuje ich zebranie. Potem płyn z komórkami zostaje zamrożony i czeka na mnie miesiąc, żebym ja mogła się odpowiednio dobrze zregenerować.
Miesiąc mija co oznacza, że lada dzień wybieram się na kolejny bój z nowotworem, czyli tzw. megachemię i przeszczep. Po czterech tygodniach czeka mnie następne kilka tygodni regeneracji w domowych, lecz szczególnie rygorystycznych warunkach.

Już nie patrzę na to przez pryzmat miesięcy i długiego czasu. Idę do ludzi, których lubię, w środowisko, które znam. Ważne jest dla mnie, aby fizycznie to wszystko wytrzymać. Psychicznie wręcz nie sposób być słabym mając takie wsparcie wokół siebie. Chociaż im bliżej tego wyjazdu, tym więcej słyszę też złych rzeczy np. że megachemia jest bardzo trudna do przeżycia, że to najgorsze czego można doświadczyć, słyszę o wielu powikłaniach po przeszczepie i że choroba w niektórych przypadkach wraca po kilku latach. Mimo wszystko najważniejsze jest dla mnie to, co teraz i żeby jak najlepiej się (tym bardziej) przygotować do tej drogi.