poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rok Koguta!


2016 - co to był za rok! W jednej ręce trzymam korek po przeszczepie, a w drugiej obracam korek po szampanie. Odkładam je w odpowiednie miejsce - do mojej skrzyni skarbów, małych impulsów, materialnych kotwic wspomnień. Komora jest pusta, blokada zwolniona i czekam na kolejne fanty od życia.
W tamtym roku nie spisywałam postanowień. Jedynym moim marzeniem było wyzdrowieć. Dzisiaj, po tym rollercoasterze czuję, że chyba mogę już sobie coś postanowić. Wreszcie wstać z łóżka, rozsunąć zasłony i stawić czoło światu, który kręcił się na orbicie obok. Gdy całkiem wyzdrowieje, moja choroba będzie takim moim Małym Księciem, który tak wiele mi uświadomił. Ja zaś będę Pilotem, pamiętając go zawsze, jednak szukając już innych planet.
Nadal nie wiem, czy to koniec... Czy nie czeka mnie jakiś postój w międzyczasie. Dziś jednak, to nie ważne. Czuje się dobrze, włosy rosną, oddycha się lepiej, nowy rozdział przede mną.

No właśnie, rozpoczyna się Chiński Rok Koguta! W tym roku, należy wyznawać zasadę lepiej mniej, a lepiej, co oznacza, że powinniśmy stawiać na jakość, a nie ilość. Gdy człowiek więcej może, chciałby zrobić wszystko naraz, wszystkiego dużo i wszystko szybko, a właśnie ta zasada trafia w punkt mojej zachłanności do życia. To dobrze, to bardzo dobrze. Rzucę się do biegania, a potem będą mnie zbierać ziemi. A ochotę na jakieś aktywności mam wielką. Wróciły moje buciki, znalazłam skakankę, marzę o basenie. 
Ale, gdy leży się dziesięć miesięcy w łóżku, spłaszczając sobie tylne części ciała, to nawet taki leniwiec jak ja, nie myśli o sporcie tak niechętnie. Oprócz sportowych zachcianek, chciałabym w tym roku przypomnieć sobie, utrwalić, upewnić się, że dam radę i potrafię udzielić pierwszej pomocy. Dzień przed wigilią, na ulicy, stanęłam w obliczu sytuacji, która dodała więcej basu do serca i wystawiła moje umiejętności i doświadczenie na próbę. Wszystko poszło, jak należy, ale przypadki i sytuacje są różne, dlatego lepiej być przygotowanym.
Sprawy edukacji też już sobie przemyślałam i powoli, w myśl noworocznej zasady, korzystam z możliwości podnoszenia kwalifikacji, dogodnie dla mnie.
Szykuje się również kilka odwiedzin, podróży małych i dużych. Muszę przecież sprawdzić czy Wrocław jeszcze stoi, czy w Krakowie jest ten smok(g) i czy w morzu nie brakuje wody. Zobaczymy.
W tym roku stworzyłam sobie również noworoczną listę książek do przeczytania. Te można pochłaniać praktycznie w każdej pozycji. Książki kocham, czytam i oczywiście zachęcam do konsumpcji. Myślę, że ta lista jest większym pewniakem, ale życzę sobie w tym Nowym Roku, żeby odznaczyć choćby połowę celów głównych. Łącznie z wyzdrowieniem! 
Czego i Wam życzę! Zdrowia, pozbawienia się chorób, toksyn z ciała i umysłu. Nadziei i wiary w siebie! 
Niech właśnie życie stanie się Waszym postanowieniem noworocznym – ŻYĆ – ze wszystkimi wspaniałościami, jakie oznacza to słowo!

Kogut!

piątek, 18 listopada 2016

Muzyczne wibracje i radioterapia

migu migu w wieku ok. 7 lat 

Dziś miałam kontynuację snu z Gonciarzem. Wczoraj śniło mi się, że z nim rozmawiałam. Dzisiaj znów śniło mi się, że z nim rozmawiałam i dodałam, że to niesamowite, bo dopiero napisałam na Facebooku, że mi się śnił... i co? Znów się okazało, że to był tylko sen... Szkoda.
Uwielbiam faceta. Kreatywny, ciekawy, z pasją, inteligentny. Polecam Gonciarza na YouTube. W dużym skrócie mówiąc, człowiek, który dokumentuje swoje życie w Japonii, obecnie przyjechał w odwiedziny do Polski, dlatego tak to przeżywam. Ale polecam, książki i kanał na YT Krzysztofa Gonciarza. Sprawdźcie sobie. 

Mija już pięć dni odkąd codziennie przemierzam 104 kilometry, żeby ogłuszyć horkruksa. Kładę się na dziesięć minut pod gigantyczny przyrząd wyglądający trochę, jak mikroskop. Nic nie boli, słychać co jakiś czas buczenie przy padaniu wiązki. To wszystko. 
Czuję się bardzo dobrze, każdy dzień przynosi mi wiele powodów do radości, a to tworzy wokół mnie ochronę przed ogłuszaniem samej siebie. Każdego dnia przytulam do siebie również myśl o muzyce, która unosi mnie ponad tym wszystkim. Tworzenie nowych piosenek, próby, nagrywanie live sesji z drugim już zespołem, zapuszczanie się w nowe rejony nieodkrytej muzyki, słuchanie płyt i chodzenie na koncerty. Kwintesencja życia. Dzisiaj pozwoliłam sobie na tę przyjemność obcowania z żywymi instrumentami i muzycznymi żywiołami, idąc na koncert. Ludzie z pasją, czyli tacy, których obecność uruchamia moje pozytywne wibracje i sprawia, że chcą one lecieć w każdą stronę świata i w każdego napotkanego człowieka, rozgwieżdżali moje oczy i duszę. Uczucie chyba równie piękne, jak zakochanie, ale na pewno bardziej niewinne i mniej zaślepiające. Dlatego zatracam się w tym bez reszty, bez konsekwencji. Opadam po dniu pełnym emocji na łóżko w nadziei, że takich chwil, jak dzisiaj będzie więcej.

Pozytywne wibracje.
Kiedyś nie do końca wiedziałam, o co w tym chodzi. Dzisiaj wiem, że to życie w zgodzie ze sobą, usuwanie negatywnych przeszkód między swoimi relacjami z ludźmi, piastowanie własnego życia, bez szkody dla drugiego człowieka i szczera uprzejmość oraz sympatia wobec niego. Ale to również coś, co pozwala nam się odbić od świata, dla mnie tym jest właśnie muzyka. Wyobraźcie sobie, że przy radioterapii wysusza się gardło i struny głosowe są ciągle podrażnione, co jest jednoznaczne z tym, że trzeba sobie odpuścić śpiewanie, aż do pełnej regeneracji. Już mi to na początku zapowiedzieli. A ja wstaję rano, maluję oko i śpiewam drugi głos Jill Scott, po czym łapię się na tym, że śpiewam, przestaję, a za chwilę znów dodaję akcenty jakbyśmy śpiewały w duecie. No i jak tu się powstrzymywać od śpiewania, jak ja mam amnezję, bo ciągle się zapominam, że nie wolno! Poza tymi małymi wykroczeniami inhaluję struny, nawilżam, piję wodę itp. i przygotowuję się na wielki powrót, zaskoczenie samej siebie, co ostatnio wokalnie coraz częściej mi się udaję. Póki co, zacieram ręce przed pokornym i wdzięcznym powrotem na scenę.
Ole.

piątek, 4 listopada 2016

4 listopada

4 listopada. To chyba zawsze będzie najważniejsza data w moim życiu. To dzień, w którym równo rok temu, moje życie przewróciło się do góry nogami. Zadrżały niepewne fasady, strefa komfortu przestała istnieć. Wielki podręcznik do nauki życia i przetrwania spadł mi na głowę. Nie mogłam być obojętna. Mam nadzieję, że ta wiedza zostanie mi do końca i będę potrafiła ją odpowiednio wykorzystać. Moje doświadczenie, to również refleksja dla Was. Nie bez powodu to się wydarzyło między nami wszystkimi. To lekcja również dla Ciebie.
Myślałam, że dzisiaj już napiszę – jest 4 listopada, mija rok, a ja jestem zdrowa. Niestety, życie jest mało przewidywalne i pomimo starań, zarówno moich jak i wielu ludzi, nie mogę tego napisać. Chociaż wiem, że już naprawdę niewiele zostało. Mocno w to wierzę.
4 listopada, moja mama usłyszała od lekarzy, że mogę umrzeć w każdej chwili, przez horkruksa. Walczył ze mną skubany. Chciał mnie wrzucić w bukszpan w trakcie jazdy. Chwała Bogu, nie udało mu się, choć DWA RAZY był blisko zwycięstwa. Mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie odważy.
Mija rok. Pragnę tu i teraz podziękować wszystkim ludziom, zaczynając od tych, którzy byli, są i będą - mojej rodzinie i przyjaciołom. Wielki szacunek za poświęcenie, oddanie, za miłość i przyjaźń. Żadne z Was nie musiało w żadnym stopniu rezygnować z części swojego życia dla mnie. Dziękuję.
Chcę podziękować także wszystkim tym, którzy stanęli w tym czasie na mojej drodze, całemu personelowi szpitali, w których przebywałam, pacjentom fighterom, których poznałam, ludzi którzy nieśli pomoc całej mojej rodzinie w tym trudnym dla nas czasie, tym którzy wierzyli we mnie, myśleli o mnie, modlili się za mnie. Tym którzy udostępniali posty, ODDAWALI KREW, wozili piżamy, wysyłali smsy, rozliczyli się z podatku, licytowali, grali na koncercie dla mnie, trzymali mnie za rękę, powiedzieli dobre słowo, odwiedzali, zaczepiali na ulicy, chcieli do mnie napisać lecz się bali, a wiem, że wielu jest takich ludzi. DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM. 
Jest jeszcze jedna rzecz, jakiej mogłabym podziękować gdyby była człowiekiem – to muzyka. Bez muzyki, która jest we mnie, której słuchałam, bez myśli o powrocie do śpiewania, straciłabym sens życia. Jestem szczęśliwa, że mogę jej tak mocno doświadczać. Ona ma niesamowitą siłę, która jest była i będzie dla mnie uzdrowicielem.
Już zalałam klawiaturę, więc kończąc dopiszę, że robienie dobra jest super i DOBRO POWRACA, zobaczycie.
Ja już tego doświadczyłam. 
Kłaniam się.
Jadźka Fighter.

wtorek, 18 października 2016

Będę siedzieć na krzesełku i słuchać radia


Coraz częściej oglądam przez okno nakrapiany deszczem pejzaż. O ile blokowiska można nazwać pejzażem. Chociaż, stoi piękne, duże drzewo między blokami? Stoi. Dzieli się z podmokłą, smutną trawą opalonymi letnim słońcem liśćmi. Jest pięknie, szczególnie teraz. Najbardziej lubię jesień i wiosnę. Kiedy wszyscy chandyrczą się na wszystko i wszystkich, ja cieszę oczy szarym niebem, mokrym asfaltem, miastem przeglądającym się w lustrach i widoczną parą z ust. Cieszę się każdym dniem... No, nie każdym. Jestem wredna, niecierpliwa, odbieram krytykę jako atak, narzekam na bałagan i swojego brata, na to, że nie udaje mi się zrobić wszystkiego, co zaplanowałam, bo za późno wstaję i za dużo planuję, a potem się zawodzę.
Dzisiaj jednak pocieszna była dla mnie każda chwila. Jestem szczęśliwa. Naprawdę. 
Dziś całuję swoje życie prosto w usta. Kocham.
Mimo tego i dzięki temu, co przeszłam.
Ostatnio, jak wiadomo, śmiertelną chorobę.
W szybkim tempie pozbierałam się na tyle, na ile mogłam i wróciłam do codziennego życia, momentami zbyt często zapominając, że to była lekcja na całe życie.
Nocą myślałam sobie – gdyby okazało się, że wyniki nie są idealne i będę musiała kontynuować leczenie, będzie to dla mnie znak, że jeszcze nie nauczyłam się wszystkiego, nie przyswoiłam wiedzy na tyle dobrze, by można było zakończyć naukę.
Człowiek uczy się przez całe życie. To po pierwsze. Po drugie. Dostałam dodatkowy materiał do nauki i trzeba go przyswoić. Myślę, że warto.

Radioterapia – kumpel mówi – przyjeżdżamy do Jadźki, wchodzimy, a tam Jadźka siedzi i słucha radia. Leczy się. No, tak. Tak będzie. Też.
Konkretniej radioterapia, to naświetlanie komórek nowotworowych wysokimi dawkami promieniowania jonizującego. Wiązki tego światła niszczą szybko dzielące się komórki, zarówno chore, jak i niestety zdrowe. Spadają wyniki krwi – płytek i białych krwinek, brakuje sił, czasem skóra zostaje podrażniona. Takie leczenie, w skutkach ujawnia się dopiero po paru latach. Ale, może ususzy guzy, a to najważniejsze. Sami Wiecie Kto nieźle ukrył horkruksy w moim organizmie, ale nie pozwolę, żeby przejęły one nade mną kontrolę. Potter dał sobie z nimi radę. Ja też dam sobie radę.

Dzisiaj, jak tak drugi raz dostałam w twarz wynikiem, zobaczyłam, jakie to wszystko piękne i jak szybko przemija. Lista zadań, dużo czasu. No, nie ma czasu. Moje robienie wszystkiego na ostatnią chwilę się tu kompletnie nie sprawdza, bo może tej ostatniej chwili nie być. Ja nie mówię tu o śmierci, ale o czymś, na co w ogóle nie będę miała wpływu. Jak teraz. Leczenie, znów lekkie wybicie z rytmu. 
Przyszłość jest zdradliwa, dlatego wciąż nas namawiają ŻYJMY TYM CO JEST TERAZ! Mają rację. Przeszłość, to coś, na co nie mamy już wpływu. Pamiętamy ją, nie po to, żeby ciągle w niej siedzieć, ale po to, żeby zobaczyć jakie błędy popełniamy, móc się na nich uczyć, żeby zobaczyć, co nam sprawia radość, daje nam szczęście i do tego dążyć. Przyszłość jest czymś, na co wpływ mamy pośredni. Tu teraźniejszość pociąga za sznurki. Wyjmujesz trochę bodźców z przeszłości, dodajesz do niej pragnienie, czynność i myśl o tym, że to kiedyś zaplusuje. Ale stoisz tu, w tym miejscu. Tu i teraz podejmujesz decyzję, tu i teraz marnujesz czas leżąc i kolejny raz przeglądając to samo, tu i teraz myślisz o badaniach, a odkładasz je na później, tu i teraz uczysz się kolejnych słówek koreańskiego i pijesz pokrzywę. Tu i teraz. Trudne do ogarnięcia. Bardzo. Trudno w pędzie pomyśleć, właśnie idę do pracy, idę, mam pracę. To tak śmiesznie brzmi. Jednak ze zwykłej rzeczy można zrobić coś o wielkiej wadze.
Nie namawiam do niepoprawnego optymizmu, bo przy takiej osobie (i sami ze sobą) można totalnie zgłupieć. Mimo to,
Mniej narzekania,
Więcej obserwowania,
doceniania,
I to, co masz zrobić dziś. Zrób dziś. Bo jutro, to wiesz.

niedziela, 11 września 2016

Gwiazdozbiory, maski i spakowane bagaże


 Niedomknięte, zmaltretowane struny głosowe przecinają dźwięki mowy na pół, o śpiewaniu nie wspomnę. Dziś ratuje mnie milczenie i wyjmowanie jedna po drugiej, tych wszystkich igiełek emocjonalnych, które wbijały się w mój umysł ostatnimi czasy.
Zbliża się październik, czas studiów, obowiązków. Znów na działkach zrobi się cicho, miasto zamilknie, wszyscy rzucą się w wir, któremu ja będę się tylko przyglądać. Nie oznacza to mojej bierności, bo wiem, że wiele osób chciałoby mieć tyle czasu dla siebie. Można go wspaniale wykorzystać. Ja już wiem, czym zajmę swoje myśli, ale zawsze gdzieś tam w środku pozostaje ta mała tęsknota za twarzami, spotkaniami i tym, że codziennie coś się dzieje.
Jednak mimo to, bardzo się cieszę, że ten oddech pomiędzy kolejnymi krokami w leczeniu wypadł akurat na wakacje. Szczęście :)
Obserwując siebie i ludzi przez ten czas, ciągle napotykam się na sprawy, które trzeba rozpracowywać. Przycisk z analizą jest ostatnimi czasy włączony. Tym bardziej, gdy zaczynam rozumieć, że popełniłam błąd, albo zauważam coś, co zaprowadza nasze proste myślenie, głęboko w las.
 Jeśli jesteśmy kimś zainteresowani, przy pierwszych spotkaniach pokazujemy się zazwyczaj tej osobie w taki sposób, żeby w miarę możliwości ukryć swoje wady, ale jednocześnie pozostać sobą. Albo jesteśmy po prostu sobą, bez kombinowania. Tymczasem niektórzy używają pewnego rodzaju maski, trochę bojąc się tego, jakie cechy posiadają. Zaczynają grać, pociągać za sznurki w swojej głowie, które nie powinny w danym momencie znaleźć się w ich rękach. Jakby sobie nie ufali, jakby nie byli dość dobrzy. Dlaczego ukrywamy się za maską wrednych, ostrych i pełnych sprzeczności, zamiast być sobą i dać się ponieść, zobaczyć co przyniesie los? Buntujemy się przeciwko sobie. A może znów, nic nie dzieję się bez przyczyny? Wiem jedno, ja rzadko pomagam swojemu szczęściu, w takich przypadkach wręcz przecinam mu drogę. Przecież, jeśli czujesz się przy kimś dobrze, nie musisz nikogo udawać i spinać się, to chyba właśnie o to chodzi. Jednak nic nie może być tak proste.
W środku szaleństwo. Przelałbyś najchętniej tej osobie wszystkie te pozytywne emocje, które tworzy w Tobie, żeby zobaczyła, jak na Ciebie działa, a zamiast nich sam tworzysz labirynty, bariery. Później wydostajesz się jakimś cudem z tego amoku, zdając sobie sprawę z tego, jak ciężko jest zamazać to wrażenie o sobie w czyjejś głowie.
Ja w takim momencie zastanawiam nad tym, że wielu ludzi przecież lubi mnie właśnie taką jaka jestem, dlaczego więc mam bać się samej siebie wobec osoby, która dopiero mnie poznaje? Jak w dobrej restauracji - jeśli jest naprawdę dobra, czy zamówienie złoży zwykły człowiek, czy ktoś ważny w branży, każdy z nich dostanie danie na najwyższym poziomie. Nie trzeba bać się samego siebie. Jeśli sobie ufasz, jeśli żyjesz w zgodzie ze sobą, to TA osoba to wyczuje. Jeśli to jeszcze nie czas, nie obwiniaj siebie, nie zniechęcaj się, jeśli jesteś dobrą restauracją, prędzej czy później pewien z pozoru zwykły klient przyzna Ci te trzy gwiazdki. Może nawet cały gwiazdozbiór.

środa, 31 sierpnia 2016

Skrzydła, które zawsze człowiek chciał mieć


Warsztaty Bluesowe. Piękny czas. Poznałam nowych ludzi i spotkałam się z tymi, których widok wywołał uśmiech i szczęście. Ponadto wyszłam na scenę i zaśpiewałam, znowu! Wyśpiewałam swoje obawy, swój strach towarzyszący mi w ostatnim czasie. Przelewanie emocji na papier i przemienianie ich w muzykę jest czymś cudownym. Pasja to coś, co niesamowicie trzyma mnie przy życiu i sprawia, że ma ono sens. Dokładniej rodzina, przyjaciele, pasja i małe rytuały – to właśnie sens mojego życia. Pragnę żyć, pragnę wciąż się uczyć, poznawać nowe rzeczy, śpiewać, spacerować po parkach i plażach, wygłupiać się, tańczyć Zumbę mimo, że nie wytrzymuję jeszcze całej sesji. Pojechać do Wrocławia do przyjaciół, do Krakowa, w góry i nad morze. Płakać na koncertach moich ukochanych artystów. Grać na ukulele, widząc na twarzach znajomych gitarzystów zażenowanie. Siedzieć kilka godzin na próbach tracąc całkowicie poczucie czasu. Klaskać na dwa, malować paznokcie, grać w Simsy, pisać różne rzeczy, czytać różne książki, poznawać nowych ludzi, flirtować, śpiewać na polu i łowić ryby. Leżeć na trawie i palić cegłę przypominając sobie głupoty życiowe. Cieszyć się na każdy deszcz i wsłuchiwać się w każdą deszczową noc. Patrzeć sobie w oczy, rozmawiać, czuć motyle i widzieć zachwyt, łzy, uśmiech na twarzach ludzi pod wpływem tego, co tworzę. Widzieć swój uśmiech po takim czasie burz. Uśmiech mojej mamy.
Chcę żyć. Chcę być zdrowa.

Nie znam wyników przeszczepu. Czasem dokucza mi ból, szczególnie w stresujących sytuacjach. Wtedy trochę się boję. Boję się, że trzeba będzie wrócić na pole bitwy, tak samo jak wcześniej. I tak intensywnie, jak wtedy. Jednak, to nie koniec świata, bo czynności wypisane w akapicie wyżej... One zbyt mocno mnie przyciągają, nie pozwalają mi siąść i czekać na wynik. Nie muszę czekać, żeby żyć i robić to wszystko. Ty też nie musisz. Mnie w niektórych czynnościach blokuje choroba, leczenie, a Ciebie? Zbyt często Twoja głowa i myślenie, własne ograniczenia i zbyt wielkie obawy. Często nie zasługujemy na to, co złego robimy ze swoim życiem, ale wydaje nam się, że zmiany mogłyby tylko pogorszyć sytuację. Gorzej. Często wmawiamy sobie, że tak jest dobrze. Nie musi tak być. Trzeba uwierzyć w swoją siłę, która jest gdzieś w środku i pomoże nam przetrwać wyjście ze strefy komfortu, przemieniając ten ruch w coś dobrego, czego pragnęliśmy od zawsze. Gdy przypominam sobie, jak wiele mam (bo wszyscy wiemy, że często o tym zapominamy), przypominam sobie równocześnie o swojej sile. Którą ma w sobie każdy. Naprawdę. W zdrowiu i w chorobie. Skrzydła, które zawsze człowiek chciał mieć.  



niedziela, 31 lipca 2016

Autoterapia

röyksopp - triumphant


Przystosowywanie się do kolejnego przejściowego rozdziału i tego, że choroba odcisnęła na mojej psychice piętno, jest trudne. Nie byłam tego tak bardzo świadoma. To, że moje życie nowotworowe wywarło też pozytywny wpływ jest niewątpliwe, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogło mnie tak bardzo zniszczyć. Odkrywam właśnie kolejną skorupę zbudowaną w czasie największej walki o życie. Warstwy mojego umysłu stały się delikatne, jak skrzydła motyla. Kruche jak lód. Chwila w ogniu i już nic ze mnie nie pozostaje.

Na początku nie mogłam ogarnąć, że ludzie potrafią z malutkiego, bardzo prozaicznego powodu emocjonalnie rozwalać sobie cały dzień. Czułam się od tego wolna. Dziś znów mnie to dopada i jest mi z tym źle. Przez cały ten czas do tej pory szukałam takiego fix ideału siebie. Nie ma takiego proszku, który by wszystko załatwił. Nie jestem taka jak wszyscy i nie mogę być. Złoszczę się z tego powodu, ale przecież dobrze wiem, że chcę być inna.

Cóż, dopadła mnie proza życia, o której nie myślałam, bo skupiłam się na rzeczach wielkich, jak plany na przyszłość i tych trochę mniejszych, jak produktywne dni... Tylko okazało się to trudniejsze do zrealizowania, bo przecież opuszczenie murów szpitala, nie oznacza wcale, że jestem już zdrowa.
Tempo dla mojej psychiki i wszystkiego co z tym związane okazało się za szybkie. 
Rzuciłam się wręcz na głęboką wodę, sprawdzając czy już na pewno zmieniło się we mnie to, co chciałam. Z analizą jest raz lepiej raz gorzej, ale podgryzały mnie od zawsze również opinie wszystkich ludzi na mój temat.

Jeśli postanawiamy w swoim życiu coś stworzyć, bez względu na to, co to będzie, jesteśmy wystawieni na osąd. Od nas zależy, w jakim stopniu to do siebie przyjmiemy. Tworząc coś, najważniejsze jest jednak, abyśmy my - Ty i ja jako twórcy, byli z tego zadowoleni. Nigdy nie będzie idealnie, ale gdy widzę to ze wszystkimi wadami i zaletami, a także możliwościami wprowadzenia zmian, lub pokierowania delikatnie w jakąś stronę i nadal mi się to podoba, nadal to lub kogoś kocham – to jest najważniejsze. Możesz tak spojrzeć na swoje dziecko, możesz tak spojrzeć na swoje życie, na coś co tworzysz.
Najważniejsze jest, żebyś Ty był zadowolony z tego co stworzyłeś, jednocześnie nie raniąc innych. To nie jest egoizm. Czy czujesz się dobrze, gdy jesteś z kimś, kogo musisz cały czas uszczęśliwiać i robić to, co on lubi, zachowywać się tak, jak on lubi, a nie Ty?
Bez względu na to, czy mam lepszy czy gorszy dzień, wiem że życie jest nasze, każdy ma swoje i nikt go za nas nie przeżyje.
Nie chodzi tu o zamknięcie oczu na innych ludzi, a o otworzenie ich również na siebie.
To bardzo miłe, jeśli owoce naszej pracy podobają się innym, ale przede wszystkim to TY i ja muszę, chcę cieszyć się ze swojego życia i jego tworów. Z resztą, nie jesteśmy w stanie u każdego wzbudzić uśmiechu na twarzy. Nawet pisząc tego posta jestem wystawiona na osąd i zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś kliknie, a ktoś inny nie. Ale tworząc ten wpis uszedł ze mnie cały niepokój. Zastosowałam autoterapię i jestem z tego zadowolona. Może komuś to pomoże. Piszę bloga również po to, żeby wracać do wpisów, które tworzyłam pod wpływem emocji, okoliczności i przypominać sobie, nawet jeśli w tym momencie coś zgubiłam, że mam to jednak wciąż w sobie. 


A w 2008 byłam fotografem, tworzyłam.