Niedomknięte, zmaltretowane struny
głosowe przecinają dźwięki mowy na pół, o śpiewaniu nie
wspomnę. Dziś ratuje mnie milczenie i wyjmowanie jedna po
drugiej, tych wszystkich igiełek emocjonalnych, które wbijały się
w mój umysł ostatnimi czasy.
Zbliża się październik, czas
studiów, obowiązków. Znów na działkach zrobi się cicho, miasto
zamilknie, wszyscy rzucą się w wir, któremu ja będę się tylko
przyglądać. Nie oznacza to mojej bierności, bo wiem, że wiele
osób chciałoby mieć tyle czasu dla siebie. Można go wspaniale
wykorzystać. Ja już wiem, czym zajmę swoje myśli, ale zawsze
gdzieś tam w środku pozostaje ta mała tęsknota za twarzami,
spotkaniami i tym, że codziennie coś się dzieje.
Jednak mimo to, bardzo się cieszę, że
ten oddech pomiędzy kolejnymi krokami w leczeniu wypadł akurat na
wakacje. Szczęście :)
Obserwując siebie i ludzi przez ten
czas, ciągle napotykam się na sprawy, które trzeba rozpracowywać.
Przycisk z analizą jest ostatnimi czasy włączony. Tym bardziej,
gdy zaczynam rozumieć, że popełniłam błąd, albo zauważam coś,
co zaprowadza nasze proste myślenie, głęboko w las.
Jeśli jesteśmy kimś zainteresowani,
przy pierwszych spotkaniach pokazujemy się zazwyczaj tej osobie w
taki sposób, żeby w miarę możliwości ukryć swoje wady, ale
jednocześnie pozostać sobą. Albo jesteśmy po prostu sobą, bez
kombinowania. Tymczasem niektórzy używają pewnego rodzaju maski,
trochę bojąc się tego, jakie cechy posiadają. Zaczynają grać,
pociągać za sznurki w swojej głowie, które nie powinny w danym
momencie znaleźć się w ich rękach. Jakby sobie nie ufali, jakby
nie byli dość dobrzy. Dlaczego ukrywamy się za maską wrednych,
ostrych i pełnych sprzeczności, zamiast być sobą i dać
się ponieść, zobaczyć co przyniesie los? Buntujemy się przeciwko
sobie. A może znów, nic nie dzieję się bez przyczyny? Wiem jedno,
ja rzadko pomagam swojemu szczęściu, w takich przypadkach wręcz
przecinam mu drogę. Przecież, jeśli czujesz się przy kimś
dobrze, nie musisz nikogo udawać i spinać się, to chyba właśnie
o to chodzi. Jednak nic nie może być tak proste.
W środku szaleństwo. Przelałbyś
najchętniej tej osobie wszystkie te pozytywne emocje, które tworzy
w Tobie, żeby zobaczyła, jak na Ciebie działa, a zamiast nich sam tworzysz labirynty, bariery. Później
wydostajesz się jakimś cudem z tego amoku, zdając sobie sprawę z
tego, jak ciężko jest zamazać to wrażenie o sobie w czyjejś
głowie.
Ja w takim momencie zastanawiam nad tym,
że wielu ludzi przecież lubi mnie właśnie taką jaka jestem,
dlaczego więc mam bać się samej siebie wobec osoby, która dopiero
mnie poznaje? Jak w dobrej restauracji - jeśli jest
naprawdę dobra, czy zamówienie złoży zwykły człowiek, czy ktoś
ważny w branży, każdy z nich dostanie danie na najwyższym
poziomie. Nie trzeba bać się samego siebie. Jeśli sobie ufasz,
jeśli żyjesz w zgodzie ze sobą, to TA osoba to wyczuje. Jeśli to
jeszcze nie czas, nie obwiniaj siebie, nie zniechęcaj się, jeśli
jesteś dobrą restauracją, prędzej czy później pewien z pozoru
zwykły klient przyzna Ci te trzy gwiazdki. Może nawet cały
gwiazdozbiór.