niedziela, 11 września 2016

Gwiazdozbiory, maski i spakowane bagaże


 Niedomknięte, zmaltretowane struny głosowe przecinają dźwięki mowy na pół, o śpiewaniu nie wspomnę. Dziś ratuje mnie milczenie i wyjmowanie jedna po drugiej, tych wszystkich igiełek emocjonalnych, które wbijały się w mój umysł ostatnimi czasy.
Zbliża się październik, czas studiów, obowiązków. Znów na działkach zrobi się cicho, miasto zamilknie, wszyscy rzucą się w wir, któremu ja będę się tylko przyglądać. Nie oznacza to mojej bierności, bo wiem, że wiele osób chciałoby mieć tyle czasu dla siebie. Można go wspaniale wykorzystać. Ja już wiem, czym zajmę swoje myśli, ale zawsze gdzieś tam w środku pozostaje ta mała tęsknota za twarzami, spotkaniami i tym, że codziennie coś się dzieje.
Jednak mimo to, bardzo się cieszę, że ten oddech pomiędzy kolejnymi krokami w leczeniu wypadł akurat na wakacje. Szczęście :)
Obserwując siebie i ludzi przez ten czas, ciągle napotykam się na sprawy, które trzeba rozpracowywać. Przycisk z analizą jest ostatnimi czasy włączony. Tym bardziej, gdy zaczynam rozumieć, że popełniłam błąd, albo zauważam coś, co zaprowadza nasze proste myślenie, głęboko w las.
 Jeśli jesteśmy kimś zainteresowani, przy pierwszych spotkaniach pokazujemy się zazwyczaj tej osobie w taki sposób, żeby w miarę możliwości ukryć swoje wady, ale jednocześnie pozostać sobą. Albo jesteśmy po prostu sobą, bez kombinowania. Tymczasem niektórzy używają pewnego rodzaju maski, trochę bojąc się tego, jakie cechy posiadają. Zaczynają grać, pociągać za sznurki w swojej głowie, które nie powinny w danym momencie znaleźć się w ich rękach. Jakby sobie nie ufali, jakby nie byli dość dobrzy. Dlaczego ukrywamy się za maską wrednych, ostrych i pełnych sprzeczności, zamiast być sobą i dać się ponieść, zobaczyć co przyniesie los? Buntujemy się przeciwko sobie. A może znów, nic nie dzieję się bez przyczyny? Wiem jedno, ja rzadko pomagam swojemu szczęściu, w takich przypadkach wręcz przecinam mu drogę. Przecież, jeśli czujesz się przy kimś dobrze, nie musisz nikogo udawać i spinać się, to chyba właśnie o to chodzi. Jednak nic nie może być tak proste.
W środku szaleństwo. Przelałbyś najchętniej tej osobie wszystkie te pozytywne emocje, które tworzy w Tobie, żeby zobaczyła, jak na Ciebie działa, a zamiast nich sam tworzysz labirynty, bariery. Później wydostajesz się jakimś cudem z tego amoku, zdając sobie sprawę z tego, jak ciężko jest zamazać to wrażenie o sobie w czyjejś głowie.
Ja w takim momencie zastanawiam nad tym, że wielu ludzi przecież lubi mnie właśnie taką jaka jestem, dlaczego więc mam bać się samej siebie wobec osoby, która dopiero mnie poznaje? Jak w dobrej restauracji - jeśli jest naprawdę dobra, czy zamówienie złoży zwykły człowiek, czy ktoś ważny w branży, każdy z nich dostanie danie na najwyższym poziomie. Nie trzeba bać się samego siebie. Jeśli sobie ufasz, jeśli żyjesz w zgodzie ze sobą, to TA osoba to wyczuje. Jeśli to jeszcze nie czas, nie obwiniaj siebie, nie zniechęcaj się, jeśli jesteś dobrą restauracją, prędzej czy później pewien z pozoru zwykły klient przyzna Ci te trzy gwiazdki. Może nawet cały gwiazdozbiór.