wtorek, 29 marca 2016

Rozregulowana


It all comes and goes
All these woes

Pisanie miało być moją terapią i dzięki temu, ten spacer po linie do pewnego momentu wychodził mi całkiem nieźle. Później na chwilę odstawiłam klawiaturę na rzecz normalnego życia. Zorientowałam się, że mogę mimo wszystko zwyczajnie żyć, jak zdrowy człowiek. Z kilkoma oczywistymi ograniczeniami. Zachłysnęłam się swoimi możliwościami zwalczania choroby w szybkim tempie i nowymi, rysującymi się perspektywami na pochorobową przyszłość. Podeszłam do gorącego kotła i zaczęłam mieszać. Planować, że w wakacje pójdę na warsztaty, a pod koniec lata wybiorę się na wczasy i zabiorę kilka osób. Daty zaczęły się coraz bardziej zaznaczać w kalendarzu, a ja zaczęłam czuć coraz większą presję, że mogłabym nie zdążyć. Przez chwilę wydawało mi się, że jeśli tak bardzo będę wizualizować sobie przyszłość, nie zważając na chorobę, szybciej uda mi się ją pokonać. Nic z tych rzeczy. Usuwanie horkruksów z mojego życia idzie swoim torem. Oprócz posłuszeństwa, pokory i cierpliwości, nie mogę nic zrobić.
Dałam się ponieść wybiegającym myślom i sparzyłam się. Podczas pracy nad sobą, „zajrzałam do szafki ze słodyczami”. Uległam tej presji, psując wewnętrzną barierę. Nie potrafię już hamować smutku i płaczu. Dzisiaj jeszcze nie płakałam. To naprawdę sukces.
Jest mi bardzo ciężko. Czuję się, jak pięć minut przed dzwonkiem, ale nie wiem czy nie będę musiała zostać po lekcji.
Już prawie, ale jeszcze nie.
Mam już dosyć bólu, chemii, złego samopoczucia i złych wyników. Chcę normalnie żyć. Wiem, że to na szczęście kiedyś nastąpi, ale nie mogę znieść myśli, że nadal jestem z tym wszystkim w czarnej... gęstwinie.
Tylko w domu potrafię cieszyć się z każdego dnia. I tylko do momentu, gdy nie muszę wybierać piżam, które trzeba spakować. A jeszcze gorzej, jeśli tę piżamę trzeba założyć znienacka, bo wyniki spadły do najniższych granic. Wtedy, granice psychiczne też się zacierają i daję się ponieść. Do bólu głowy, do ostatka sił, aż mi zabraknie łez.
Dociągnę do końca. Wiem o tym. Tylko teraz w trakcie tej kamienistej i trudnej drogi mam przed sobą szlaban z baranami, muszę poczekać, aż przejdą.

Żeby skupić się wreszcie na tym co jest teraz, będę nadrabiać zaległości cofając się w najbliższą przeszłość, która jak tak pomyślę, jest w miarę pozytywna i powinna dać mi siłę do dalszej walki.
Bo jest o co walczyć. I niestety jest jeszcze z czym walczyć...
Ale to nie przeziębienie. To walka O ŻYCIE.

1 komentarz:

  1. Jadziu, siły dużo, jak najwięcej! Ja sama walczę z czymś innym (dużo mniej poważnym, ale przewlekłym i odbierającym radość życia), więc wiem, jak może być ciężko w trakcie drogi - ale nie możemy się przecież poddać. Nie ma alternatywy. Trzymaj się dzielnie!

    OdpowiedzUsuń